czwartek, 27 lutego 2014

Phooka, wiedźma i Atanazy



 - Kto to jest??
Leszek wpatrywał się ze zdumieniem w niewielka istotę, która ostentacyjnie spokojnie przewędrowała po półce z książkami, niosąc miotełkę do kurzu. Miotełka była z ptasich piórek, a istota  nieco przypominała domowe skrzaty babci Marianny. Nieco, bo gdy tamte były swojskie, zgrzebne, to ten ubrany był wytwornie, jak staroświecki lokaj. Aksamitne spodenki, tużurek, kamizelka, powaga na pomarszczonej twarzy, binokle.
- To Atanazy - westchnął profesor Kajetan - Pomoże nam wywabić Phookę, a potem ja się nim zajmę... wy musicie poradzić sobie z Julią. Proszę, nie lekceważcie jej. Nie darmo Cieniści właśnie ją wybrali na swoją wiedźmę...
- Nie jest... za mały? - Leszek niepewnie spojrzał na skrzata. Gracjan słuchał w milczeniu, coś obmyślając.
- Wielkość nie ma nic do rzeczy - obraził się Atanazy, wsuwając miotełkę do kurzu za pas, jak sztylet - Wy jesteście na przykład wymiarowo uposledzeni, mimo swoich gabarytów, natomiast ja, choć fizycznie prezentuje strukturę drobniejszą, mentalnie, śmiem przypuszczać, przewyższam wasze mizerne wysiłki, by dorównać abstrakcyjnym myśleniem istotom z kręgu archaicznych koadiutorów...
- On tak zawsze? - Leszek przełknął ślinę, próbując sobie przypomnieć, kim jest u licha, koadiutor. Profesor skinął głową.
- Owszem, Atanazy prezentuje typ elokwencji egocentrycznej, że pozwolę sobie podsumować. Gracjanie, jesteś pewien, że chcesz się w to mieszać?
- To mój rejon - młody policjant skinał głową, nieco wytrącony z równowagi - Jestem dzielnicowym, a czy przestępstwo popełniają ludzie czy nieludzie, o to mniejsza. Rozumiem, że mam odzyskać dowód rzeczowy. Jak mamy się do tego zabrać?
- Odkryć, gdzie schowała ukradzioną stronicę. Poznać plany. Rozmawiaj, obserwuj. Ty, Leszku, też. Mówcie szczerze, ona wyczuje, gdybyście kłamali. Ale to nie znaczy, że macie mówić jej wszystko. Nie pijcie i nie jedzcie niczego, co wam zaproponuje. Nie zawierajcie umowy i nie obiecujcie niczego, musielibyście jej dotrzymać. Jak już będziecie wiedzieć coś pewnego, opuśćcie jej dom, wyślę tam Atanazego. Skrzaty przenikają bariery i granice, niedostępne dla nas, związanych umowami. Julia jest człowiekiem, nie skrzywdzi was bez powodu, należycie do jej rasy. Co innego Phooka. Dlatego ja się nim zajmę...
- Phooka? Kto to?
Profesor podszedł do okna i odsłonił zasłonę, kuśtykając. Ksieżyc już wschodził.
- Chyba dobrym odpowiednikiem byłby... dżinn. Niebezpieczny, posłuszny tylko przez zniewolenie jego woli zaklęciem, demon, przenikający granice światów, pozbawiony zasad innych poza nieugiętą, amoralną złosliwością i okrucieństwem... tu, w naszym świecie przybiera wygląd czerwonookiego, czarnego kota. Bodajbyście nigdy nie zobaczyli jego prawdziwej postaci...

*

Mały, schludny domek z zielonym gankiem w wieczornym mroku wyglądał miło i poczciwie. Przy furtce rosły piwonie, chodnik był zamieciony, kiedy Gracjan zastukał staroświecką kołatką, poczuł chłód metalu. Miał dziwne uczucie, że zrobił jakiś nieodwołalny krok i nie wiadomo kiedy podjął decyzję, po której nic już nie będzie takie samo. Gdzieś tam stał jego polonez, gdzieś tam powinien patrolować okolice parku i okolicznych melin za cukrownią, ale nie, stał tu, patrzył na zielone drzwi, na witrażowe szybki w ganku kobiety, która profesor Kajetan nazywał najniebezpieczniejszą czarownicą w okolicy...
- Tak? - drzwi otworzyły się i stanęła w nich chuda, blada kobieta o pomarszczonej twarzy i zaciśniętych ustach. Za jej łydkami i spódnica mignęło kocie wygięcie grzbietu. Na Gracjana spojrzały czerwone oczy...
... leciał w dół. Świat wirował. Widział swego dziadka, pochylającego się nad ulem, w którym jak czarna zgorzel walały się martwe pszczoły. Bezgraniczny smutek w oczach staruszka. Kto mógł to zrobić, dziadku? Głosik małego chłopca, cięzki ruch głowy mężczyzny. Lepiej, żebyś nie wiedział, skąd przychodzi zło, Gracjanie...
- Dobry wieczór - wyprostował się, salutując - Dzielnicowy Ślężak, w sprawie kradzieży i zaginięcia. Możemy wejść?
Stara kobieta zmarszczyła brwi i spojrzała na Leszka, kulącego się nieco z tyłu, z zagubionym wyrazem twarzy.
- Zaginięcia?
- Ten tu obywatel szuka swojej siostry, pytamy wszystkich, którzy ją ostatnio mogli widzieć... a kradzież pani zgłosiła. Włamanie. - i juz delikatnie wsuwa stopę między drzwi, byle tylko przekroczyć próg... Jeśli was wpuści, mówił profesor, to już połowa sukcesu. A druga, gdy kot opuści dom...
 Kuśtykający mężczyzna pojawił się na sąsiedniej posesji. Spokojnie podszedł do kranu, podłączył wąż ogrodniczy... Dwaj młodzi mężczyźni nadal stali na zielonym ganku, siwowłosa kobieta w wykrochmalonym fartuchu zastanawiała się, między framugą wyjrzał czarny kot, mrużący oczy... i nagle coś niedużego przemknęło pod furtką, koło piwonii, kierując się za beczkę z deszczówką.  Chudy skrzat lokaj przemykał jak wiatr, ewidentnie chcąc skorzystać z nieuwagi kobiety w drzwiach... ale kot go zobaczył. Jednym zwinnym susem był już na zewnątrz, pędząc ku ruszającym się źdźbłom trawy.
- Podpisze mi pani tylko protokół, drobna formalność... - z determinacją mówił dalej dzielnicowy, Julia mruknęła coś, patrząc gniewnie za kotem, potem na nich. machnęła ręką.
- Wchodźcie, nie mam wiele czasu. Wnuk Marianny, tak? Siostra zginęła? A babcia, słyszałam, w szpitalu... wyrazy współczucia. Proszę usiąść. Więc co mam podpisać?
Zamknęła za sobą drzwi.
Weszli za nią do środka.

*
Atanazy pędził, słysząc za sobą wściekłe mruczenie. Policzył do pięciu i gwałtownie zatrzymał się, uskakując w bok i rzucając za siebie coś, co ściskał w małej, pomarszczonej ręce.
- A masz!
Kulki jarzębiny rozsypały się przed nosem zaskoczonego Phooki, kot rzucił się w tył, hamując tuż przed samym ogrodzeniem profesora Kajetana; który uniósł w górę wąż ogrodniczy i strumień zimnej wody poszybował nad ogrodzeniem w stronę czarnego kota i skulonego w trawie, o krok od niego, skrzata.
- O jej - powiedział życzliwie Kajetan - Chciałem tylko podlać Julii piwonie, wyglądają na suche...
Gdy woda dotknęła kociej sierści, stało się coś dziwnego. Kontur kociego ciała zatarł się na moment, powietrze zafalowało i oto zamiast kota na trawniku znajdowała się  ohydna, miazmatyczna plama cienia, nieregularna, wściekle się kurcząca; wsiąkała w ziemię razem z wodą, aż znikła zupełnie. Mokry, ociekający wodą Atanazy odsłonił uszy; przeraźliwy wizg, wypełniający jego myśli, zniknął.
- Rozsypuj jarzębiny! - półgłosem zawołał profesor, który nabrał wigoru i rześko kuśtykając, odłożył wąż między porzeczki, wyglądając zza kamiennego murku.
Skrzat, zasapany,  rozwiązał dygoczącymi dłońmi woreczek, który niósł na plecach i popędził w stronę domu czarownicy, po drodze rzucając jarzębinowe kulki, jak gdyby znaczył ślad. Ostatnia kulka wylądowała na progu, tuz pod zielonymi drzwiami. Skrzat popędził z powrotem co sił w krótkich nóżkach, z pustym workiem, podtrzymując wypadającą zza paska miotełkę do kurzu...
- Bardzo dobrze - pochwalił profesor, pomagając mu wdrapać się na mur i wrócić - Będą mieć drogę ucieczki, gdy coś pójdzie nie tak, a Phooka do drzwi na razie nie podejdzie... chodź, Atanazy, musimy się spakować... coś czuję, że czeka nas zaraz podróż...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz