czwartek, 27 lutego 2014

Przez park




Pałacowy park spowijały ciemności. Raróg, początkowo pokazujący drogę wędrowcom i oświetlający zarośniętą ścieżkę, nieoczekiwanie znikł, wzbijając się w górę i lecąc w stronę cmentarza i kościoła. Profesor z niepokojem zadarł głowę, wpatrując się w upiornie jaśniejące jakąś elektryczną łuną niebo. Coś się działo na cmentarzu.
- Coś się dzieje... - mruknął, wspierając się ze stęknięciem na ramieniu Leszka - Jest dziwnie spokojnie... nikt nas jeszcze nie zaatakował, a to źle... to znaczy, że wszystkie siły skierowali ku kaplicy... Biedna mała...
Leszek poczuł zimno na wspomnienie o siostrze. Była tam! W niebezpieczeństwie, w tej kaplicy, wśród jakichś okropnych istot, zostawił ją na pastwę losu, co z niego za brat...
- To jeszcze dziecko... - warknął, zaciskając szczęki, oddychając głęboko. Osłonił Profesora przed nacierającą pokrzywą i spojrzał na Gracjana, który torował drogę, mieczem wycinając co agresywniejsze zarośla. - Daleko jeszcze? Tam jest moja siostra!
- To dziecko jest wnuczką czarownicy - obrócił ku niemu siwą głowę Profesor,  a jego wzrok był poważny i karcący, Leszek zamrugał oczyma.
- Cza... czarownicy? - jęknął.
- Uświadom to sobie wreszcie. Wasza Babcia jest czarownicą, ambasadorką zielonego królestwa, jedną z potężniejszych magiń, jakie znam. Twoja siostra, choć mała, odziedziczyła moc po niej. Ty też, choć patrząc na ciebie, mocno w to wątpię. - sarknął, kręcąc głową i podejmując  przedzieranie się przez mroczną ścianę zarośli. Leszek zasępił się, czując mętlik w głowie. W jaką kabałę się wpakowali... wnuczka czarownicy... babcia czarownicą... ty też... Zamarł, zatrzymując się na środku oświetlonej księżycem ścieżki. On też?! On, Leszek, miałby mieć jakąś moc, o której mówił Profesor?
- Wszyscy upadli na głowę... - jęknął, zaciskając kilkakrotnie powieki, nieświadom, że Gracjan i Profesor dawno go minęli, znikając za zakrętem. Nagle poczuł zimny powiew. Otworzył gwałtownie oczy, rozglądając się z przestrachem.
- Profesorze? Gracjan? Zaczekajcie!
Ściana zarośli zakołysała się. Chciał rzucić się do przodu, by dogonić towarzyszy, ale w nagłej panice zrozumiał, że nie da rady uczynić kroku! Jakaś moc pętała mu nogi...
- Profe... - głos uwiązł mu w gardle, gdy ujrzał, co wysnuwa się z ciemności. czarny, z grubsza ludzki kształt miał na sobie coś w rodzaju strzępiastej, utkanej z cieni szaty, ale jego twarz nie była ludzką. Zamiast nosa ział ciemny otwór, oczy były dwoma punktami błękitnawej zgrozy, a szerokie usta, pełne ostrych jak brzytwy zębów rozchyliły się, gdy wiotka, gumowata szyja wykręciła się w stronę oniemiałego chłopaka. Dłonie o długich szponach sięgnęły ku jego gardłu... i zaraz cofnęły się ze skrzekiem, gdy smuga złocistego światła smagnęła ścieżkę, a ostrze miecza Gracjana cięło ze świstem.
Stwór wrzasnął dziko, przenikliwie, rozpadając się na dwie połowy i kurcząc, jak obrzydliwa plama mroku. Gracjan już uderzał kolejny raz, bo nagle ścieżka zaroiła się od wpełzających na nią stworzeń, a Leszek, czując mdłości, jak lunatyk ruszył przed siebie, pchnięty okrzykiem towarzysza:
- Za Profesorem! Do lwów!

Przypomniał sobie; bramę wjazdową do pałacu zdobiły rzeźby dwóch kamiennych lwów, nazywali je z Ewą Kastorem i Polluksem, ileż to razy wspinali się na kamienne grzbiety po zmurszałym postumencie z cegieł... ale co mogą pomóc im kamienne rzeźby w walce ze zmasowanym atakiem szablozębnych kreatur?

Ale pędził, ile tchu, choć włosy jeżyły mu się na głowie. Pędził, jak jeszcze nigdy w życiu, zataczając się, padając i podnosząc. Az nagle stwierdził, że nogi nie niosą go już wcale, że Profesor i Gracjan znikli, a drogę tarasuje zbliżająca się ku niemu widmowata, wyglądająca jak strzęp poszarpanych szmat istota.

- Mój...- syknęła z chciwą radością, a paraliżujący chłód sięgnął ku niemu zimnym smrodem cmentarzyska.
- Precz! - sięgnął ręką za siebie, macając, na czworakach, by chwycić jakąkolwiek gałąź, by nie być tak straszliwie bezbronny. - Precz, bo...
- Bbo...?- zacmokała latawica i długim susem rzuciła się ku chłopcu. Wszystko wydarzyło się w tym samym czasie; gniew, frustracja, strach i wściekłość zwyciężyły, z całej siły zamachnął się i walnął krzywym kosturem nadlatujące widmo. I nagle gałąź buchnęła mu w ręku płomieniem, takim samym, jak miecz Gracjana, a zdumiony skrzek rozpadającej się i ginącej istoty, pełen zawodu, był wszystkim, co zostało. Leszek odetchnął i spojrzał ze zdumieniem na trzymany w ręku kostur.
- No, no...- jęknął tylko, a potem uniósł głowę i jął nasłuchiwać; gdzieś daleko z przodu rozległ się naglący...ryk?
- Lwy? - jęknął znów, po czym znajdując w sobie jeszcze jakąś drobinę energii,  ruszył ścieżką, niosąc przed sobą kostur jak pochodnię, pijany niemal strachem, ekscytacją i zdumieniem.

5 komentarzy:

  1. Czekałam, czekałam i się doczekałam :)
    Dziękuję.
    Kasia

    OdpowiedzUsuń
  2. Kasiu, mam nadzieję, że uda mi się pisać częściej i dowędrować bohaterami do końca :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałam i czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń