czwartek, 27 lutego 2014

Strażnik

Leszek oddychał gwałtownie, rozszerzonymi oczyma wpatrując się w niezwykłe widowisko za okienkami auta  Profesora. Cienie znikły, czymkolwiek były, pierzchały, wycofując się nienawistnie, z ociąganiem, odpychane przemożną siłą. A siłą tą był blask.
Wydawało mu się, że śni, gdy patrzył na cudownego, emanującego bursztynowozłotą poświatę ptaka. Przypominał rajskie ptaki, znane mu z ilustracji, ogon miał długi, lekkie, subtelne pióra układały się na powietrzu w smugi światła, skrzydła zostawiały za sobą ażurową aureolę, poruszał się z dostojeństwem i gracją. Okrążył samochód kilka razy, a potem skierował się ku południowej części parku, ku któremu lecieli. Tu, gdzie pola kukurydzy i cukrowych buraków łączyły się z linią nieczynnej kolei, kędzierzawą linią drzew znaczyła się granica dawnych posiadłości hrabiego. Profesor sapnął, ale ruszył za świetlistym przewodnikiem, nie zamierzali oddalać się od niego, czarne cienie nawet we wspomnieniach napełniały ich grozą.
Spomiędzy zasieków pokrzyw, hufców łopianów, wysokiej trawy, leszczyn, jarzębin i młodych lipek wznosiła się kolumnowa brama wjazdowa do pałacu. Miejscowi nazywali ją "diabelską", wsparta na czterech gigantycznych kolumnach, zwieńczona kamiennym portykiem, emanowała powagą i szlachetnością kształtu, nieomal greckiego. Ozdobne głowice zdobiły woluty w kształcie baranich rogów, wysokie, wspierające trzon kolumny bazy zwieńczone były potrójnymi torusami. Napis na portyku zatarł czas, odłupując plastry kamienia i zaprawy. Przeświecający między kolumnami księżyc, ciemność parku wokół, wszystko zdawało się sennym majakiem umysłu Leszka, który zacisnął dłonie na kolanach, gdy auto  opadło miękko między pokrzywy i chaszcze nieużywanej drogi. Obrócił głowę za Gracjanem; ten już wysiadał z wozu, z uniesioną głową wpatrując się w szczyt bramy, na której przysiadł świetlisty ptak.


Z drugiej strony, sapiąc, utykając, gramolił się z wozu Profesor,  nie wiadomo skąd powiał wiatr, rozwiewając poły jego szlafroka, błysnęła srebrem haftowana czapeczka na głowie, szkła okularów, biel brody i długich włosów. I wtedy usłyszeli dzwonienie. A ptak zaśpiewał.
Wychodzili zza drzew, spomiędzy krzewin, spływali z kolumn bramy; mały ludek, ale poważny, skupiony. Leszek widział odziane w zieleń leprekauny, siwowłose i kasztanowowłose gnomy, wiotkie nimfy, nieśmiało wyglądające spoza potrzaskanych kolumn, gdzieś zatupotały drobne kopytka - fauny? Satyry? Omal nie upadł, gdy między leszczynami przesunał się cień jednorożca, a potem usta otworzył ze zdumienia, widząc przysiadające na kapitelach wróżki. Nigdy jeszcze nie widział tylu istot, które uważał do tej pory za majaki wyobraźni bajkopisarzy. Świetlista, jasna postać spłynęła z góry; cały czas siedziała na grzbiecie raroga. Skinęła ręką,  gdy Profesor się zbliżył. Leszek i Gracjan, jak zdumiona świta, trzymali się z tyłu. Na widok władcy jego poddani się skłonili. Nawet stary Profesor ugiął kolana.
- Zawiodłeś nas, Cajetanie - oznajmił król cicho.
W umyśle Leszka pojawiło się słowo: sylf. Król był sylfem, jasnym, świetlistym żywiołakiem powietrza, które wibrowało wokół niego, subtelnie zmieniając barwę i kształt nieuchwytnej sfery. Był piękny. Przypominał młodego chłopca, miał bursztynowe, gorejące oczy, jedwabiste włosy, szatę barwy brązowych agatów, mieniącą się przy każdym ruchu. Patrzył surowo, ze smutkiem.
- Przejście zostało otwarte. Co masz mi do powiedzenia?
- Zieloni próbują je zamknąć - chrząknął stary czarodziej i westchnął - Splot przypadków, królu...
- Straciłem trzech poddanych, portal opanowali Cieniści, coraz to nowe istoty przeciskają się przez szczelinę. Μαριάννα wypadła z gry, kto przejął straż zamiast niej?
- Jej wnuki, panie...Oto Σαφή, który odebrał  Cienistej Wiedźmie  stronę z mojej księgi z rytuałem zamknięcia - wskazał Leszka, który nagle poczuł się dziwnie obnażony, gdy dziesiątki oczu - od kobaltowych po amarantowe i złote zwróciło się na niego - Jego siostra, Εύα, wyruszyła do Grobowca, by wydobyć klucz. Jeśli zgodzisz się, podejmiemy próbę zamknięcia portalu, chcę naprawić swe błędy... zlekceważyłem Phookę i tę starą wiedźmę Julię... Nie sądziłem, że posunie się do tego, by sprowadzić wiłę i użyć jej do unieruchomienia Marianny... Musimy działać razem. Zielone i brązowe królestwo.
Król milczał chwilę, gdy odezwał się, w jego głosie był chłód.
- A może pozwolić Cienistym, by rządzili, skoro nam brak do tego siły? Wycofać się, niech zieloni zostana zniszczeni, a my zaszyjemy się w innym kręgu, z dala od nieudolnych strażników?
- Sam nie wierzysz w to, co mówisz, panie - stary mężczyzna  spojrzał na sylfa ze smutkiem - Wiesz, że nie poprzestaną na tym. Okopią się tutaj, będą rozszerzać portal coraz bardziej,  pompując mrok w ludzki świat. Tak, to ludzie w rozrachunku stracą najwięcej. Przemoc opanuje miasteczko, ciemność serca ludzi. Wydamy ich na rzeź, jak nieświadome owce. Oni nawet nie wierzą już w nas, wiec tym łatwiej pójdzie... marny byłby ze mnie  Strażnik, gdybym zostawił swoich. Pozwól spróbować. Nie darmo umieszczono nas tutaj, przy przejściu, nie darmo zbudowano pałac, kościół i grobowiec, by strzec portalu. Antoni Kasz Karski, łowczy królewski wiedział, co robi. Był kolejnym Strażnikiem, po Worcellu. Rzeczywistość drży w tym miejscu, błony świata są cienkie.
- Nie przedrzecie się do pałacu - powiedział król. - Cały park roi się od Cieni. My zebraliśmy sie przy bramie, pilnujemy przejścia do wioski. Jak chcesz zamknąć portal? Z pomocą dziecka i chłopca? - spojrzał beznamiętnie na Leszka, a ten się zaczerwienił, chcąc zaprotestować, że przecież się już goli, że jest mężczyzną... - Poza tym... wiesz o Zapłacie. Ktoś musi ponieść cenę.
- Ja ją poniosę - powiedział spokojnie Profesor - A jako mego następcę wskazuję αστυνομικός Gracjana.
- Czy jest czystego serca? - zapytał król.

Niemal podpłynął w powietrzu do nieruchomego mężczyzny w policyjnym mundurze, wyciągnął dłoń, kładąc mu ją na ramieniu. I wtedy Gracjan poczuł się tak, jakby ktoś przewinął mu w głowie do tyłu film jego życia. Zobaczył wszystkie chwile, dobre i złe. Dziadka. Rodziców. Szkołę. Pierwszą miłość, siebie na cmentarzu przy rodzinnym grobie, siebie w służbowym polonezie, siebie idącego drogą, z rękoma w kieszeniach, gniewnego, rozsadzanego przez cichy bunt...
Potem przypłynęły jego słowa...
- To mój rejon...  Jestem dzielnicowym, a czy przestępstwo popełniają ludzie czy nieludzie, o to mniejsza...
- Tak, nadaje się - oznajmił sylf, cofając się. W Gracjanie nastąpiła nieuchwytna zmiana; jakby część bursztynowego blasku króla spłynęła na niego. - Dobrze, pozwalam wam spróbować. Twoim następcą zostanie on, a ty zapłacisz za zamknięcie wrót. To będzie sprawiedliwe.
Leszek nic nie rozumiał, ale posłusznie ruszył za nagle postarzałym, zgarbionym Profesorem między kolumny kamiennej bramy.
- Strażniku! - król zwrócił się do Gracjana - Przysięgnij, że będziesz chronił przejścia i dbał o brązowe królestwo ze wszystkich sił. Pamiętam twego dziadka. Był wiernym sługą.
- Przysięgam - odparł spokojnie młody mężczyzna. Jakby urósł. Król dotknął świetlistymi palcami policyjnej pałki u jego boku, a ta nagle w złudnym blasku księżyca zalśniła srebrzystą klingą; Gracjan miał teraz przy boku miecz.
- Ruszajcie - król skinął ręką, a raróg zleciał ze szczytu bramy, wyprzedzając Profesora i torując im drogę w ciemności - Płomien rozjaśni wam drogę, przynajmniej do pałacu. Dalej musicie radzić sobie sami.

I ruszyli, pod ciemną kolumnadą, odprowadzani dziesiątkami spojrzeń.

1 komentarz: