Leszek oddychał gwałtownie, rozszerzonymi oczyma wpatrując się w
niezwykłe widowisko za okienkami auta Profesora. Cienie znikły,
czymkolwiek były, pierzchały, wycofując się nienawistnie, z ociąganiem,
odpychane przemożną siłą. A siłą tą był blask.
Wydawało mu się, że
śni, gdy patrzył na cudownego, emanującego bursztynowozłotą poświatę
ptaka. Przypominał rajskie ptaki, znane mu z ilustracji, ogon miał
długi, lekkie, subtelne pióra układały się na powietrzu w smugi światła,
skrzydła zostawiały za sobą ażurową aureolę, poruszał się z
dostojeństwem i gracją. Okrążył samochód kilka razy, a potem skierował
się ku południowej części parku, ku któremu lecieli. Tu, gdzie pola
kukurydzy i cukrowych buraków łączyły się z linią nieczynnej kolei,
kędzierzawą linią drzew znaczyła się granica dawnych posiadłości
hrabiego. Profesor sapnął, ale ruszył za świetlistym przewodnikiem, nie
zamierzali oddalać się od niego, czarne cienie nawet we wspomnieniach
napełniały ich grozą.
Spomiędzy zasieków pokrzyw, hufców łopianów,
wysokiej trawy, leszczyn, jarzębin i młodych lipek wznosiła się
kolumnowa brama wjazdowa do pałacu. Miejscowi nazywali ją "diabelską",
wsparta na czterech gigantycznych kolumnach, zwieńczona kamiennym
portykiem, emanowała powagą i szlachetnością kształtu, nieomal
greckiego. Ozdobne głowice zdobiły woluty w kształcie baranich rogów,
wysokie, wspierające trzon kolumny bazy zwieńczone były potrójnymi
torusami. Napis na portyku zatarł czas, odłupując plastry kamienia i
zaprawy. Przeświecający między kolumnami księżyc, ciemność parku wokół,
wszystko zdawało się sennym majakiem umysłu Leszka, który zacisnął
dłonie na kolanach, gdy auto opadło miękko między pokrzywy i chaszcze
nieużywanej drogi. Obrócił głowę za Gracjanem; ten już wysiadał z wozu, z
uniesioną głową wpatrując się w szczyt bramy, na której przysiadł
świetlisty ptak.
Z
drugiej strony, sapiąc, utykając, gramolił się z wozu Profesor, nie
wiadomo skąd powiał wiatr, rozwiewając poły jego szlafroka, błysnęła
srebrem haftowana czapeczka na głowie, szkła okularów, biel brody i
długich włosów. I wtedy usłyszeli dzwonienie. A ptak zaśpiewał.
Wychodzili
zza drzew, spomiędzy krzewin, spływali z kolumn bramy; mały ludek, ale
poważny, skupiony. Leszek widział odziane w zieleń leprekauny, siwowłose
i kasztanowowłose gnomy, wiotkie nimfy, nieśmiało wyglądające spoza
potrzaskanych kolumn, gdzieś zatupotały drobne kopytka - fauny? Satyry?
Omal nie upadł, gdy między leszczynami przesunał się cień jednorożca, a
potem usta otworzył ze zdumienia, widząc przysiadające na kapitelach
wróżki. Nigdy jeszcze nie widział tylu istot, które uważał do tej pory
za majaki wyobraźni bajkopisarzy. Świetlista, jasna postać spłynęła z
góry; cały czas siedziała na grzbiecie raroga. Skinęła ręką, gdy
Profesor się zbliżył. Leszek i Gracjan, jak zdumiona świta, trzymali się
z tyłu. Na widok władcy jego poddani się skłonili. Nawet stary Profesor
ugiął kolana.
- Zawiodłeś nas, Cajetanie - oznajmił król cicho.
W
umyśle Leszka pojawiło się słowo: sylf. Król był sylfem, jasnym,
świetlistym żywiołakiem powietrza, które wibrowało wokół niego,
subtelnie zmieniając barwę i kształt nieuchwytnej sfery. Był piękny.
Przypominał młodego chłopca, miał bursztynowe, gorejące oczy, jedwabiste
włosy, szatę barwy brązowych agatów, mieniącą się przy każdym ruchu.
Patrzył surowo, ze smutkiem.
- Przejście zostało otwarte. Co masz mi do powiedzenia?
- Zieloni próbują je zamknąć - chrząknął stary czarodziej i westchnął - Splot przypadków, królu...
- Straciłem trzech poddanych, portal opanowali Cieniści, coraz to nowe istoty przeciskają się przez szczelinę. Μαριάννα wypadła z gry, kto przejął straż zamiast niej?
- Jej wnuki, panie...Oto Σαφή,
który odebrał Cienistej Wiedźmie stronę z mojej księgi z rytuałem
zamknięcia - wskazał Leszka, który nagle poczuł się dziwnie obnażony,
gdy dziesiątki oczu - od kobaltowych po amarantowe i złote zwróciło się
na niego - Jego siostra, Εύα,
wyruszyła do Grobowca, by wydobyć klucz. Jeśli zgodzisz się, podejmiemy
próbę zamknięcia portalu, chcę naprawić swe błędy... zlekceważyłem
Phookę i tę starą wiedźmę Julię... Nie sądziłem, że posunie się do tego,
by sprowadzić wiłę i użyć jej do unieruchomienia Marianny... Musimy
działać razem. Zielone i brązowe królestwo.
Król milczał chwilę, gdy odezwał się, w jego głosie był chłód.
-
A może pozwolić Cienistym, by rządzili, skoro nam brak do tego siły?
Wycofać się, niech zieloni zostana zniszczeni, a my zaszyjemy się w
innym kręgu, z dala od nieudolnych strażników?
-
Sam nie wierzysz w to, co mówisz, panie - stary mężczyzna spojrzał na
sylfa ze smutkiem - Wiesz, że nie poprzestaną na tym. Okopią się tutaj,
będą rozszerzać portal coraz bardziej, pompując mrok w ludzki świat.
Tak, to ludzie w rozrachunku stracą najwięcej. Przemoc opanuje
miasteczko, ciemność serca ludzi. Wydamy ich na rzeź, jak nieświadome
owce. Oni nawet nie wierzą już w nas, wiec tym łatwiej pójdzie... marny
byłby ze mnie Strażnik, gdybym zostawił swoich. Pozwól spróbować. Nie
darmo umieszczono nas tutaj, przy przejściu, nie darmo zbudowano pałac,
kościół i grobowiec, by strzec portalu. Antoni Kasz Karski, łowczy
królewski wiedział, co robi. Był kolejnym Strażnikiem, po Worcellu.
Rzeczywistość drży w tym miejscu, błony świata są cienkie.
-
Nie przedrzecie się do pałacu - powiedział król. - Cały park roi się od
Cieni. My zebraliśmy sie przy bramie, pilnujemy przejścia do wioski.
Jak chcesz zamknąć portal? Z pomocą dziecka i chłopca? - spojrzał
beznamiętnie na Leszka, a ten się zaczerwienił, chcąc zaprotestować, że
przecież się już goli, że jest mężczyzną... - Poza tym... wiesz o
Zapłacie. Ktoś musi ponieść cenę.
- Ja ją poniosę - powiedział spokojnie Profesor - A jako mego następcę wskazuję αστυνομικός Gracjana.
- Czy jest czystego serca? - zapytał król.
Niemal
podpłynął w powietrzu do nieruchomego mężczyzny w policyjnym mundurze,
wyciągnął dłoń, kładąc mu ją na ramieniu. I wtedy Gracjan poczuł się
tak, jakby ktoś przewinął mu w głowie do tyłu film jego życia. Zobaczył
wszystkie chwile, dobre i złe. Dziadka. Rodziców. Szkołę. Pierwszą
miłość, siebie na cmentarzu przy rodzinnym grobie, siebie w służbowym
polonezie, siebie idącego drogą, z rękoma w kieszeniach, gniewnego,
rozsadzanego przez cichy bunt... Potem przypłynęły jego słowa...
- To mój rejon... Jestem dzielnicowym, a czy przestępstwo popełniają ludzie
czy nieludzie, o to mniejsza...
- Tak, nadaje się - oznajmił
sylf, cofając się. W Gracjanie nastąpiła nieuchwytna zmiana; jakby część
bursztynowego blasku króla spłynęła na niego. - Dobrze, pozwalam wam
spróbować. Twoim następcą zostanie on, a ty zapłacisz za zamknięcie
wrót. To będzie sprawiedliwe.
Leszek nic nie rozumiał, ale posłusznie ruszył za nagle postarzałym, zgarbionym Profesorem między kolumny kamiennej bramy.
-
Strażniku! - król zwrócił się do Gracjana - Przysięgnij, że będziesz
chronił przejścia i dbał o brązowe królestwo ze wszystkich sił. Pamiętam
twego dziadka. Był wiernym sługą.
- Przysięgam - odparł spokojnie
młody mężczyzna. Jakby urósł. Król dotknął świetlistymi palcami
policyjnej pałki u jego boku, a ta nagle w złudnym blasku księżyca
zalśniła srebrzystą klingą; Gracjan miał teraz przy boku miecz.
-
Ruszajcie - król skinął ręką, a raróg zleciał ze szczytu bramy,
wyprzedzając Profesora i torując im drogę w ciemności - Płomien rozjaśni
wam drogę, przynajmniej do pałacu. Dalej musicie radzić sobie sami.
I ruszyli, pod ciemną kolumnadą, odprowadzani dziesiątkami spojrzeń.
no no...
OdpowiedzUsuń